Rozdział 4
Dookoła zebrało się pełno gapiów. Na początku nie wiedziałam o co chodzi, lecz po chwili zrozumiałam. Uratowałam jakąś dziewczynkę, tracąc przy tym swoje życie. Chociaż nie, przecież to niemożliwe. -Słyszy mnie pani?-usłyszałam nieznany mi do tej pory głos. Poczułam też, jak ktoś potrząsa moim całym ciałem. Nie wiem co chciał tym osiągnąć. -Co? Gdzie...Gdzie jestem?-zaczęłam mówić po polsku, lecz po chwili się opamiętałam i powiedziałam to samo po angielsku. -Jesteśmy na ulic, na której był wypadek. Uratowałaś życie dziewczynce, przez co naraziłaś swoje. -Czy... czy ja umarłam? -Nie, jeszcze nie.-na jego ustach dało się zauważyć lekki uśmiech. -Jak to jeszcze?-powiedziałam wyraźnie podkreślając ostatnie słowo. -To taki żart, więc nie masz się czego obawiać. Teraz musimy jechać do szpitala. -Jak to do szpitala?-mój głos zaczął strasznie drżeć -No wiesz, trzeba sprawdzić czy wszystko z tobą w porządku, czy nic nie złamałaś. Rozumiesz, tak trzeba. -Co z tym dzieckiem?...